Mediateka

Materiały

Teksty 7 / 20

2010
Leopold Unger
Przemówienie Leopolda Ungera - Orła Karskiego
Nagrodę Orła Jana Karskiego za "niesienie światła prawdy w Polsce" dostał Leopold Unger, dziennikarz i wieloletni współpracownik "Gazety Wyborczej".

Bruksela, 13 lipca 2010

Leopold Unger

Szanowni Państwo

zebrani dziś w tym najbardziej symbolicznym miejscu Warszawy i Polski, aby oddać hołd jednemu z największych synów tej ziemi. 

Z głęboką pokorą, ogromnym wzruszeniem i takąż wdzięcznością, z wielkim żalem, że stan zdrowia nie pozwala mi na udział w tym wielkim święcie, ale z dumą, patrząc na listę moich poprzedników, świadom rangi zaszczytu jaki mnie dziś spotyka, przyjmuje dziś «Orła Karskiego », najcenniejszego i najbardziej wymownego chyba, w kontekście mojej biografii, wyróżnienia, ze wszystkich jakie mogły przypaść mi w udziale. 

Mówcy, historycy czy przyjaciele, którzy zabierali głos w toku dzisiejszej uroczystości w 10-lecie śmierci Jana Karskiego, wiedzieli o nim lepiej i więcej niż ja. On sam zresztą i wielu innych powiedziało już o jego życiu i dziele, o jego miejscu w historii Polski, Żydów i ludzkości w ogóle, wszystko, a nawet, niestety, nieraz więcej, a niektórzy czasem za dużo. 

Ja wiem, że istotą misji Karskiego były interesy i los państwa polskiego, i tego podziemnego, o którym tak wspaniale pisał, i tego, które miało się z pożogi wojennej wyłonić. Że ryzykował życiem aby ostrzec wolny świat przed decyzją Stalina włączenia Polski w strefę wpływów ZSRR i oddania jej we władzę komunistów. Ale, z całym przekonaniem o tych słusznych i zrozumiałych priorytetach misji polskiego kuriera, dla mnie Jan Karski pozostanie na zawsze człowiekiem, który, w Waszyngtonie, w grudniu 1981, na « Międzynarodowej Konferencji Oswobodzicieli » poświęconej stanowisku świata wobec prawdy o zagładzie, i wiedząc, że jego słowa dotrą za mury Białego Domu i Kongresu Stanów Zjednoczonych, powiedział: 

«Bóg mi zlecił abym mówił i pisał o zagładzie w czasie wojny, kiedy - tak mi się zdawało -mogło to odnieść jakiś skutek. Nie odniosło . Wymordowanie sześciu milionów Żydów było sekretem. Wówczas stałem się Żydem. Podobnie jak rodzina mojej żony, która wyginęła w gettach, obozach koncentracyjnych i piecach krematoryjnych, tak wszyscy wymordowani Żydzi stali się moją rodziną. Jestem chrześcijańskim Żydem. Katolikiem praktykującym. I choć nie jestem heretykiem, wierzę, że: 

Ludzkość popełniła Drugi Grzech Pierworodny. Z nakazu czy zaniedbania, z samo-narzuconej niewiedzy lub nieczułości, z egoizmu czy hipokryzji, czy też z zimnego wyrachowania. 

Grzech ten będzie prześladował ludzkość do końca świata. 

Prześladuje mnie. I chcę, aby tak pozostało ».

Karski był niesprawiedliwy. Wobec siebie samego. Ten grzech nie jego prześladować powinien. Nikt więcej nie zrobił aby grzechu uniknąć niż «Człowiek, który, jak mówi tytuł jednej z książek, sam chciał zatrzymać Holocaust ». W tym duchu, jako jeden, choć żywy, to jednak z «rodziny » Karskiego, chciałbym, do naukowych wypowiedzi, dodać kilka słów osobistej refleksji i własnych wspomnień. 

Pierwsza moja znajomość z Janem Karskim była raczej jednostronna. Ja, w PRL-u, znałem go z książek, które w klasyczny warszawski sposób, to znaczy nie wiadomo jak, docierały do redakcji Życia Warszawy, w której przez kilkanaście lat pracowałem. On o mnie, naturalnie, nie wiedział niczego. Jednostronna znajomość nie trwała jednak długo, tylko do roku 1968, kiedy tzw. wiatr historii i władza komunistyczna nie wyrzuciły mnie w świat bez biletu powrotnego. 

Poznaliśmy się na emigracji, co prawda już nie jednostronnie, ale jednak bez osobistego kontaktu. Spotykaliśmy się mianowicie po sąsiedzku, na rozmaitych stronach «Kultury » Jerzego Giedroycia. Karski czytywał «Brukselczyka », a ja jego, niestety rzadkie, teksty w «Kulturze ». Giedroyc i Karski, już wtedy obaj z legendy, byli w przyjaźni, choć rzadko mieli okazję się nią wspólnie nacieszyć. Pozostawali jednak w stałym kontakcie korespondencyjnym. Tu, wyprzedzając czas, dodam, że w 1996 roku Waldemar Piasecki zrealizował w Maisons Lafitte dla TVP ich jedyną utrwaloną dyskusję o Polsce. Powinna się znaleźć w każdej bibliotece uniwersyteckiej, a leży gdzieś w telewizyjnej piwnicy. Jerzy Gierdoyc proponował także Janowi Karskiemu w latach 70 polskie wydanie „Story of a Secret State”, ale Profesor się nie zdecydował, że względu na konieczność rozbudowania książki o cały aparat przypisowo-historyczny. Mniejsza o szczegóły, dla mnie Giedroyc i Karski razem w Maisons Laffitte, to było coś wyjątkowo symbolicznego, coś wielkiego, co stanowiło jakby kwintesencją tego co uważałem za wzór obywatela i humanisty.

Do naszego prawdziwego spotkania doszło dopiero w 1982 w Waszyngtonie. Spędziłem tam cztery ostatnie miesiące 1982 roku jako fellow Wilson Center for International Scholars, najbardziej prestiżowym i niezależnym think-tanku w stolicy USA. Byłem dziennikarskim intruzem wśród 40 wybitnych naukowców z całego świata. Karski naturalnie bywał na naszych dyskusjach, był zawsze słuchany z ogromną uwagą. Ja starałem się, czasem się udawało, dotrzeć do niego, ale, znowu, ja wiedziałem kto zacz, on zrazu chwytał, ale szybko, w takim elitarnym tłumie, mój obraz się w jego pamięci zacierał. 

Do przełomu doszło 13 grudnia 1982, w pierwszą rocznice stanu wojennego. Washington Post, największa gazeta stolicy, zwróciła się do mnie o napisanie dużego artykułu rocznicowego. Napisałem. Ogromny, dwie kolumny Postu, artykuł - analiza polskiej rzeczywistości stanu wojennego, zaczynał się od słów: 

«Moi rodzice urodzili się, pobrali i założyli rodzinę w Galicji pod austriackim zaborem, budowali byt od zera, zginęli w hitlerowskich Niemczech, pochowani zostali w nieznanym grobie w sowieckiej republice Ukrainy... Wszystko to właściwie bez zmiany adresu przy ul. Grodeckiej 99 we Lwowie. 

Ja urodziłem się pod tym samym adresem we Lwowie, ale w niepodległej Polsce. Z tego samego domu wyszedłem w 1939 roku, mając lat 17, na moje pierwsze uchodźstwo polityczne, do Rumunii. Byłem zupełnie sam na świecie, kiedy w 1948 roku przyjechałem do Warszawy i komunistycznej Polski, i kiedy mój Lwów był już stolicą zachodniej Ukrainy. Leon, mój jedyny brat, urodził się w austriackim Lwowie, ożenił się w tym samym mieście, ale już polskim, cześć wojny "spędził" w sowieckim gułagu, resztę w wojsku Andersa. Żydowski podporucznik polskiego wojska, poległ na ziemi włoskiej, pod rozkazami angielskiego marszałka, Leon Unger, jest pochowany na polskim cmentarzu wojskowym w Loreto pod Ankoną Jest tam, z boku, 10 grobów z gwiazdą Dawida. Lonek leży pierwszy, bo najwyższy stopniem».

Ruszyła lawina reakcji. Amerykanie po prostu, tak jak sędzia Felix Frankfurter, który, lata wcześniej, w rozmowie z Karskim, powiedział «Ja panu nie wierzę », nie rozumieli, jak można żyć w czterech państwach nie zmieniając adresu. Tak jak warszawskie getto dla sędziego Frankfurtera, taka sytuacja była poza ich wyobraźnią. Jeden człowiek od razu zrozumiał. Karski. Nie tylko jako Polak, syn kraju, jak powiedział w «Kulturze » Stępowski, rzucanego «Historia spuszczona z łańcucha », ale i jako Lwowiak. Karski na artykuł natychmiast zareagował. I zadzwonił 

Zawarliśmy znajomość, Karski już wiedział kto ja jestem, ale nie wiem i ciągle nie rozumiem dlaczego, choć Profesor był zafascynowany «Solidarnością » i głęboko przejęty stanem wojennym, oraz miał w ręku mój esej «Naród versus partia », nigdy nie doszło do poważnej między nami rozmowy. Z tropu Karskiego jednak nie schodziłem. Byłem na jego wyjątkowo podniosłej promocji jako Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Georgetown, niedługo po powrocie z Jerozolimy, już jako «Sprawiedliwego wśród narodów świata » i obywatela honorowego Państwa Izrael. 

Kiedy wróciłem do Brukseli, spotykaliśmy się znowu, niestety znowu już tylko, i to rzadko, na łamach Kultury. W Polsce był prawie zapomniany, wielu myślało, że Karski nie żyje. Dopiero wstrząsający głos Karskiego w filmie «Szoa » Lanzmanna , oraz inicjatywy prasowe Elie Wiesela i grona przyjaciół Karskiego, przywróciły go świadomości świata. 

Nie na długo. Nastała cisza. Nikt nie wołał, nikt z Polski Karskiego nie rewindykował. Do PRL nie pasował. Naród miał inne zmartwienia. Cisza była cmentarna. Karski umarł 10 lat temu, śledzić już mogłem tylko perypetie wokół pogrzebu, spor o flagę jaka miała znaleźć się na trumnie Jana Karskiego, bohatera trzech narodów. Po ostrej wymianie poglądów, polska flaga okryła trumnę od razu, amerykańska dotarła na czas, autentyczną Gwiazdę Dawida ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego przywiózł przybyły z Warszawy Marek Edelman. 

"Oddawanie" Karskiego Polsce, jak to formułuje Waldemar Piasecki, rozpoczęło się od 1991 roku, kiedy Uniwersytet Warszawski, przyznał mu doktorat honoris causa, a Lech Wałęsa odznaczył go Orderem Orła Białego. Zaczęto o nim pisać. Wyszło po polsku dzieło "Wielkie mocarstwa wobec Polski". Otrzymał honorowe doktoraty UMCS w Lublinie (jestem dumny, bo znalazłem się na tej samej liście) i Łodzi. Powstał film telewizyjny "Moja misja". Wreszcie, po 55 latach od edycji amerykańskiej, ukazało się polskie wydanie "Tajnego Państwa". Jan Karski stał się znowu Wielkim Polakiem. A dla wielu, autorytetem moralnym. U schyłku życia, Ojczyzna zażądała go z powrotem. Za późno. 

Na ostro wróciłem do Karskiego przenosząc w 2009 roku, na łamach Gazety Wyborczej, na teren Polski, «wojnę » z Yannikiem Heanelem, francuskim autorem paszkwilu o kurierze. U Heanela, jak niektórzy może wiedzą, jest trzech Karskich. Pierwszy wyrwany z «Shoah » Lanzmanna; drugi - skompilowany z pism Karskiego. Trzeci Karski jest całkowicie wymyślony przez Haenela - pisarza. Jest to długi, fikcyjny monolog pseudo-Karskiego, mający ujawnić jego najbardziej ukryte i za życia niewypowiedziane myśli. 

Transformacja literacka nie ma granic. Elegancko więc mówiąc, książka Heanela jest literacką próbą przełamania granicy między fikcją a rzeczywistością. Mówiąc zaś zwyczajnie, jest to wersja Heanela tego co Karski rzekomo miałby światu do powiedzenia gdyby mógł i chciał dziś w ogóle coś światu powiedzieć. To takie majaczenie, które Heanel woli włożyć w usta Karskiego, aby nadać swojej wizji cynicznego Zachodu jakąś dozę wiarygodności. 

Do awantury francusko-francuskiej nie warto wracać, polski wyrok jest bowiem jednoznaczny. «Monolog » Karskiego w interpretacji Heanela więcej mówi o frustracji Francuzów (Vichy) niż o Karskim, jest pełnym absurdów i niedorzeczności, zaprzeczeniem «karskiej » rzeczywistości. Wtłacza, i to jest najgorsze, w świadomość zagranicznego czytelnika obraz postaci i sens idei Karskiego całkowicie odmienny faktograficznie, moralnie i psychologicznie od tego jaki Karski, gdyby chciał, przekazałby współczesnym w swoim «message d'adieu. Postawmy tu kropkę: winna jest Warszawa. Przez 10 lat po śmierci Karskiego nie zdobyła się na wydanie książki, która poszłaby w świat i głosiła prawdę o jednym z największych bohaterów II wojny światowej. 

No i na koniec: dlaczego ja się w ten spór mieszam, spór, który uważam za niegodny jego prawdziwego, a nie wymyślonego, kontekstu historycznego? Bo Karski, obok Giedroycia, był i jest, proszę państwa, częścią mojego widzenia świata, współkształtowali mój stosunek do polskości i do rodzaju ludzkiego. Bo Karski, obok Giedroycia, pomogli kształtować moją tożsamość człowieka, obywatela, i, w pewnym sensie, narzucili bardzo ambitny i wymagający model dziennikarza i dziennikarstwa. 

Martwi, wiadomo, nawet najwięksi za życia, zaocznie mogą być bezkarnie sądzeni. Karski sam bronić się już nie może. Dziś zbyt wielu chce i mówi w jego imieniu. A przecież on zostawił dosyć śladów. Idźcie, wołam, tym tropem, a jemu dajcie spokój. I przenieście Karskiego, razem z Giedroyciem, do polskiego Panteonu, którego nie ma, a gdzie obaj ci Polacy, dziś spoczywający nie na Wawelu, a daleko, w obcej ziemi, powinni otwierać listę obecnych.

Drodzy Państwo. 

Polski kurier, Jan Karski sprawił, że żaden rząd zachodni nie mógł powiedzieć, że nie usłyszał prawdy o Zagładzie. I że do dzisiaj, się z tego wytłumaczyć nie potrafi. To wielka lekcja. Nie lekcja historii. A lekcja polityki. I ostrzeżenie. Takim mianowicie, że fakt, iż, jak powiedział Aldous Huxley, ludzkość nie potrafi korzystać z lekcji historii, jest najważniejszą lekcją jakiej historia nam udziela. O tym właśnie chciał nas przekonać Jan Karski. 

Zdjęcie przy przemówieniu: Michał Fajbusiewicz